La Sesame, czyli skarbiec moich książek i kilka słów o nich :D

środa, 23 lipca 2014

Maraton filmowy

Wyświetlanie zdjęcie.JPG

Maraton filmowy

      Są ludzie, którzy twardo stąpają po ziemi i lubią żyć w realnym, całkowicie pozbawionym niezwykłości świecie. Są też tacy, którzy bywają w bibliotekach i kinach, ale nie przywiązują do tego zbyt wielkiej wagi. I są osoby, które, zapytane, wymienią paręset wymyślonych światów, do których chciałyby się przenieść i kilkadziesiąt postaci, które absolutnie uwielbiają, pomimo tego, że nie istnieją. Ja należę do tej trzeciej kategorii. Pasję do książek mam od dzieciństwa, kocham też chodzić do kina i oglądać filmy. Zaraziłam się tym chyba od mamy :P Zawsze byłam pod wrażeniem tego, jak reżyser i aktorzy mogą przenieść nas w zupełnie inny świat, sprawić, że zaczynamy wczuwać się w życie bohaterów i przejmować ich losem. Niektórzy twierdzą, że oglądanie filmów to głupota i życie iluzją; ja uważam, że to świetny sposób na odwrócenie swojej uwagi od codziennych problemów i fajna rozrywka! Dlatego wczoraj postanowiłam urządzić sobie z siostrą krótki maraton filmowy :D

Zwykle nie piszę recenzji filmów i teraz też nie będę. Powód jest prosty: nie potrafię. Chciałabym jednak podzielić się z kimś moimi odczuciami co do obejrzanych wczoraj pozycji.



Niezgodna

      Film, jak pewnie większość wie, jest ekranizacją bestselleru Veroniki Roth o tym samym tytule. Książka podobała mi się, antyutopie to moje klimaty, zaraz po fantasy. Jeżeli chodzi o film, uważam, że został przeniesiony na ekran z dużą precyzją i zadowalającym efektem; choć kilka szczegółów jest pominiętych lub zmienionych, przyjemnie się go ogląda. Poza tym, uwielbiam Shailene Woodley jako Tris - uważam, że fizycznie bardzo pasuje do tej roli (i jest naprawdę prześliczna), a i charakter głównej bohaterki odegrała bez zarzutów. Nieco mniej przypadł mi do gustu Theo James w roli Cztery, szczególnie pod względem wizualnym. No i Ansel Elgort jako Caleb! Kiedy występował w jednej scenie z Shailene, chciało mi się krzyczeć „To Augustus i Hazel, ludzie!“ :) (Dla niewtajemniczonych - zagrali w filmie „Gwiazd naszych wina“ parę nastolatków chorych na raka). Poza tym, film ma dynamiczną, wciągającą akcję, dużo się dzieje i nie da się przy nim nudzić. Jest wiele brutalnych scen, ale w przypadku „Niezgodnej“ uważam to za plus - jest realnie i zgodnie z książką. Oczywiście ekranizacja ta zyskuje też dzięki świetnej muzyce i scenografii (chociaż stroje Altruistów są okropne). Podsumowując: polecam wielbicielom akcji i fanom książki - nie będziecie zawiedzeni :>
Ocena: 5/6



Dary Anioła: Miasto Kości

      Tu sprawy mają się już nieco gorzej ;( Film również jest ekranizacją, powstał na podstawie książki C. Clare, którą osobiście uwielbiam. Niestety nie podobał mi się aż tak bardzo jak pierwowzór. Właściwie nie potrafię podać jednego, konkretnego powodu; sporo rzeczy po prostu mi nie grało. Jeśli chodzi o zgodność z powieścią, myślę, że spokojnie można by film porównywać do ekranizacji serii o Harrym Potterze: szczegółów ominiętych tyle, że aż boli, nowe, zupełnie bezsensownie dodane sceny (pianino, Bach i portal: ja się pytam, co???), poplątana i nieprzejrzysta akcja... Denerwowały mnie wstawki z drugiej i trzeciej części trylogii, a także zupełnie nieadekwatni do pierwowzoru bohaterowie. Lily Collins nie była zła, choć czasami miało się ochotę krzyknąć „Clary, weź się w garść!“. Książkowa Clarrisa nie była chyba aż tak nieporadna :D Z góry przepraszam wszystkie fanki, ale Jamie Campbell - Bower jako Jace to zupełnie nietrafiony wybór - nie pasował ani z wyglądu, ani z charakteru do odgrywanej postaci. Może to kwestia ostrego treningu na planie filmowym, ale tak wychudzonego Jace’a w życiu sobie nie wyobrażałam. Co do gry aktorskiej: może nie jestem ekspertem, ale dla mnie kompletnie nie czuł swojej roli: zabawne fragmenty wygłaszał jak mowę pogrzebową (w efekcie sceny, na których w książce turlałam się ze śmiechu, tu kwitowałam zaledwie uśmiechem), a te wzruszające, emocjonalne odgrywał jak drewno. Był jeszcze Alec - ten nieśmiały, udręczony Alec, który na ekranie był chamski i ordynarny za dwóch. Jednak największą porażką okazał się moim zdaniem Valentine, który z wyrachowanego, zimnego manipulatora został przeistoczony w psychopatę o wyglądzie mafiosy. Owszem, Valentine był zły, ale w jakiś sposób kochał jednak Jace’a i nie wyobrażam sobie jego książkowej wersji uderzającej głową syna o pianino. Na szczęście wszystko uratował Robert Sheehan, wczuwając się w Simona tak idealnie, że udało mi się go polubić :D No i wielki minus za brak pełnej historii o sokole!
Mogłabym rozpisywać się o tych wszystkich nieścisłościach jeszcze dłuuugo, ale w gruncie rzeczy nie mam ochoty już tego rozwlekać. Film mimo wszystko nie był zły, zaplusował muzyką i scenografią (Instytut był nieziemski!), a także wartką akcją (momentami może zbyt wartką: oglądająca ze mną siostra, która nie czytała książki, nie zrozumiała z filmu zupełnie nic, tłumacząc, że nie nadąża za tym wszystkim...). Nie oczekuję w napięciu kontynuacji; wolę raczej zadowolić się ponownym przeczytaniem powieści. Mimo wszystko jednak uważam, że dla fanów pani Clare może być to niezła rozrywka, o il tylko nie mają zbyt wygórowanych oczekiwań. Daję 3/6.



Van Helsing

      Film akurat na wieczór: lużny, niezobowiązujący, niezbyt skomplikowany, za to dynamiczny, ciekawy i, cóż, po prostu fajny! Nie jest częścią żadnej serii, więc można go oglądać bez znajomości jakichś faktów, łatwo też wszystko zrozumieć, bo historia jest tworzona od razu pod scenariusz filmowy. Akcja jest bardzo szybka, nie nudzi się. Wszystko zaczyna się od wstawki z Frankensteina, by przejść bez niepotrzebnych przerw w walkę Van Helsinga - poszukiwanego zabójcy potworów, Lewej Ręki Boga. Pracuje on dla zakonu rzymskiego, który zajmuje się unicestwianiem zła w postaci najróżniejszych monstrum. Przewodnim wątkiem filmu jest poszukiwanie przez głównego bohatera i Annę, rumuńską księżniczkę, hrabiego Drakuli.

      Wszystko dzieje się szybko, jest dużo walki i mordowania potworów. Gdybym miała określić gatunek filmu, postawiłabym na coś pomiędzy niezbyt strasznym horrorem a fantasy. Główny bohater ma w zanadrzu mnóstwo sztuczek i nie da się go nie polubić. Jest zawadiacki, uroczy i odważny, a ten Hugh Jackman... Anna też jest ciekawą postacią, silną i dzielniejszą od większości znanych nam z filmów kobiet. Denerwowała mnie nieco, bo wciąż ją ktoś porywał - taki mały kompleks Mary Jane ;) Interesujący jest też Frankenstein zupełnie odmienny niż ten, którego znamy z przerażających opowieści. No i oczywiście David Venham jako prawa ręka Van Helsinga, mój ukochany Faramir z Władcy Pierścieni z krótką grzywką ^^

     Scenografia przypomina typowy horror - stare zamki, cmentarz i mroczne lasy tworzą świetne tło dla licznych fantastycznych elementów filmu. Każdy wampir świetnie by się tam poczuł :>

      Suma sumarum, "Van Helsing" to naprawdę fajna odskocznia od codzienności - jeżeli chcecie poczuć na plecach oddech wilkołaka czy spojrzeć w oczy oblubienicy wampira, to coś dla was ;) Niespecjalnie ambitny, ale też dzięki temu prosty i nienadumany, nadaje się na leniwe nocne oglądanie, z popcornem i paczką chusteczek dla wrażliwszych (koniec jest smutny :C) Polecam każdemu fanowi fantastyki :>
Ocena 5-/6



Sindbad: Legenda siedmiu mórz

 Co tu dużo gadać - po prostu najfajniejsza bajka mojego dzieciństwa!

      Macie czasami tak, że po obejrzanym filmie zadajecie sobie pytanie: czemu mnie nie spotkało coś takiego? Ja mam właśnie tak po większości bajek :D Mimo nieprzystającego wieku lubię czasem obejrzeć coś Disneya czy Dreamworks i zawsze potem dopada mnie smutek, że prawdziwe życie tak nie wygląda. Mam też kilka bajek, które oglądałam całe dzieciństwo, i "Sindbad" jest jedną z nich. To coś idealnie dla mnie, przygody, piraci, romans, grecka bogini, no i przystojny, wygadany główny bohater ;D Oj tak, Sindbad był pierwszą wielką miłością mojego życia - kiedy miałam 5 lat, nie znałam jeszcze Viggo Mortensena XD Teraz przypomina mi nieco Flynna Ridera :> Zresztą wszyscy bohaterowie są super - cała załoga, naiwnie szlachetny Proteus, odważna Marina, której kłótnie z Sindbadem są tak urocze, że nie mogę wytrzymać, a nawet wredna, egoistyczna Eris. Jeśli chodzi o animację, jest nieco dziwna - połączenie komputerowych potworów z tradycyjnymi, rysunkowymi postaciami tworzy kontrast, do którego trzeba chwilę się przyzwyczajać. Za to muzyka... jej, muzyka jest nieziemska <3

      Nie będę się dłużej rozpisywać - przy bajkach jestem ciut nieobiektywna, bo niepoprawna ze mnie marzycielka i romantyczka ^^ Ocena też jest mało sprawiedliwa, kocham "Sindbada" za bardzo, żeby postawić coś innego niż 6/6 :3


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz