La Sesame, czyli skarbiec moich książek i kilka słów o nich :D

poniedziałek, 5 stycznia 2015

"Jedyna"... tak naiwna książka

Wyświetlanie zdjęcie.JPG

Kiera Cass - "Jedyna"

      Trylogia Kiery Cass to książki, do których od początku podchodziłam ostrożnie. Dużo już się naczytałam powieści Young Adult i całkiem ten gatunek lubię, dość już mam jednak  naciąganych, mdlących trójkątów miłosnych i bohaterek z inteligencją Belli Swan. Fakt faktem, że powieści młodzieżowe zazwyczaj ciągną ten sam temat w podobny sposób, często również są słabo napisane. Zdarzają się wśród nich jednak perełki, które z chęcią stawiam na półce i nie wstydzę się czytać ich w autobusie :) Czy „Rywalki“ można zaliczyć do tego grona?

Zacznę może od początku - ponieważ nie recenzowałam pierwszych dwóch części, wypadałoby powiedzieć o nich kilka słów. „Rywalki“ oraz „Elita“ nie skradły specjalnie mojego serca, wciągnęły mnie jednak na tyle, że postanowiłam dokończyć serię. Były napisane lekko, interesująco, ze zwykłej ciekawości chciałam więc przeczytać trzecią część trylogii.

Trzeba przyznać, że seria miała potencjał - po przeczytaniu opisu z okładki spodziewałam się czegoś w rodzaju „Top Model“ w innych realiach, intryg, zdrad stanu i mnóstwa emocji. Niestety, nieco się przeliczyłam, bo wszystkie trzy książki wyglądały zgoła inaczej. Autorka skupia się na wątku miłosnym, w drugiej części pojawia się nawet znienawidzony, okropny, przewidywalny (i parę innych epitetów) trójkącik miłosny, przez który miałam ochotę rzucić książką w ścianę. Sama poprowadziłabym serię inaczej, ale cóż, nie wpadłam na pomysł fabuły przed Kierą Cass, zresztą to nie ona stworzyła streszczenia na odwrotach swoich powieści. Reklama robi swoje.

„Jedyna“ jest zwieńczeniem serii o Americe Signer. Dziewczyna pozostaje jedną z niewielu księżniczek w pałacu i wraz ze swoimi rywalkami czeka na wyrok księcia Maxona - zostanie królową czy wróci do domu? W międzyczasie buntuje się przeciwko królowi, poznaje rebeliantów, a jej związek z Maxonem rozwija się coraz intensywniej. Miałam wielką nadzieję, że w tej części coś się wreszcie wydarzy, dowiemy się więcej o rebeliantach, może odkryjemy jakąś porażającą tajemnicę... Niestety, pani Cass znów opiera książkę głównie na wątku miłosnym i rozterkach Americi. Wszystkie dystopijne wątki poboczne są dość skąpe, a postacie drugoplanowe niewyraźnie. Po raz kolejny wybija się idealny Maxon i trudna do zrozumienia America. Mimo że polubiłam głównych bohaterów, w pewnym momencie miałam ich już przesyt.

Język powieści jest dość prosty, żaden rozgarnięty czytelnik nie będzie miał z nim problemów, podobnie jak z fabułą. Niekiedy powieść staje się nawet nieco infantylna, a przynajmniej takie było moje odczucie - dialogi bywają toczone dziwnie, a połowy działań Americi w życiu nie zrozumiem. Denerwowała mnie też nieco jej nieporadność... Cokolwiek się nie działo, dziewczyna uciekała w popłochu; błagam, dajcie mi Katniss czy Hermionę, czy któraś z nich zwiałaby przed rebeliantami??? Maxon też nie popisał się inteligencją; kto stabilny emocjonalnie jest w stanie zmienić swoją decyzję o wyjściu za kogoś pięć minut po tym, jak niemal poematem wyznał mu dozgonną miłość?

Jak już wspominałam, akcji była dość mało, a jeśli już jakaś się pojawiała, mijała mi za szybko i bez zbytnich emocji. Nawet kulminacyjny rozdział nie dodał jej rozpędu, wszystko było opisane bardzo pobieżnie, lakonicznie. Spodziewałam się czegoś... no nie wiem, spektakularnego? Autorka popełniła bardzo częsty grzech - by nie opisywać po kolei wydarzeń, całkowicie wyeliminowała nas z walki, zamykając narratorkę w schronie. Oj, dajcie mi tu ją, a uduszę...

Książka oczywiście ma swoje zalety. Bardzo pięknie opisana jest w niej relacja dwójki ludzi, miłość Maxona i Americi pokazuje, jak stopniowo rozwija się uczucie do drugiej osoby. Jest nieco infantylna i bardzo baśniowa, dużo w niej sprzecznych deklaracji i działań, w gruncie rzeczy jednak rozczula. Nie jest to raczej mój typ romansu - zbyt prosty i niezbyt głęboki - znajdzie jednak na pewno swoich zwolenników. Ostatni rozdział niestety również mnie nie powalił, był taki... prosty, nieskomplikowany. Jakoś nie mogłam odnaleźć w nim tych emocji, które zazwyczaj towarzyszą mi w takich sytuacjach.

Powieść o Americe nie stanie na półce z moimi ulubionymi dystopiami, nie zajmie też wysokiego miejsca w rankingu ulubionych romansów. Na pewno jednak ją zapamiętam, bo choć była przewidywalna i momentami nieco banalna, skradła jakąś cząstkę mojego serca swoją naiwną bajkowością. Wciąż wolę Disneya, jednak na odmóżdżacz i powieść do poczytania (niekoniecznie do przemyślenia) „Jedyna“ nadaje się na pewno. Nie nastawiajcie się więc na górnolotną rozrywkę, lecz na miłe popołudnie w towarzystwie księcia Maxona ;)

Ocena: 3+/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz