La Sesame, czyli skarbiec moich książek i kilka słów o nich :D

poniedziałek, 8 września 2014

Harry Potter i Zakon Feniksa

Wyświetlanie zdjęcie.JPG

J. K. Rowling - "Harry Potter i Zakon Feniksa"


      Znacie takie uczucie, kiedy jecie wczesne jeżyny i nagle, wśród słodyczy, natrafiacie na okropnie kwaśny owoc? Albo gdy słuchacie śpiewu waszego ulubionego wykonawcy i wychwytujecie fałszywe nuty? To takie rzeczy, które powodują nagły grymas na naszej twarzy; błahostki, które pozostawiają po sobie niesmak. Taką właśnie drobnostka jest dla mnie piąta część „Harry’ego Pottera“.

Spytacie pewnie, dlaczego? Ano właśnie dlatego, że Syriusz.

      Wybaczcie, naprawdę obiecałam sobie, że to będzie rzetelna recenzja, bez rozwodzenia się nad swoimi uczuciami i... wiecie, obiektywna :) Niestety książka ta wzbudza we mnie tyle emocji, że nie potrafię pisać w pełni do rzeczy.

      Zacznę może od tego, że znienawidziłam piąty tom serii już po pierwszym przeczytaniu. Autorka bez skrupułów okrutnie uśmierca moją absolutnie najukochańszą postać, ktorą niefrasobliwie wprowadziła do całej zabawy w „Więźniu Azkabanu“ i którą wcześniej uczyniła tak genialną, że z miejsca się zakochałam. Mowa oczywiście o Syriuszu, do którego zawsze miałam niemałą słabość; może to dlatego, że zawsze przy czytaniu identyfikuję się z Harrym, dla którego ojciec chrzestny jest bardzo ważny, a może po prostu podoba mi się jego charakter. Chyba oba te powody mają jakieś korzenie w rzeczywistości, w każdym razie czuję, że byśmy się dogadali ;) W każdym razie na końcu książki Syriusz ginie, a ja wylewam w tym momencie tony, tony i jeszcze raz tony łez, nie mówiąc o tym, że cały kolejny dzień przeżywam żałobę :) Cóż, zawsze bardzo zżywam się z bohaterami, a seria pani Rowling nie jest wyjątkiem.

No więc proszę raz jeszcze, tym razem na piśmie: Oddajcie mi do cholery Syriusza!!!!!

      Okay, skoro moje osobiste udręki mamy już za sobą, teraz co nieco o pozostałych aspektach książki. „Zakon Feniksa“ jest największą objętościowo powieścią pani Rowling - liczy sobie ponad 950 stron, co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, ile wątków jest w nim poruszonych. Można śmiało nazwać go prawdziwą cegłą, do torby raczej go ze sobą nie zabierzecie ;) Opowiada o piątym roku nauki Harry’ego w Hogwarcie, która, jak to zawsze bywa, niesie ze sobą wiele przygód, tajemnic i wydarzeń, dzięki którym nie wieje nudą. Autorka mistrzowsko wyrobiła sobie umiejętność wplatania w codzienne życie szkolne głównego bohatera tylu problemów i niespodzianek, ilu nie pozazdrościłby mu chyba nawet największy masochista.
Tym razem poznajemy wraz z Harrym tajną organizację zwaną Zakonem Feniksa, założoną przez Dumbledore’a w celu walki z Voldemortem, mierzymy się z terrorem wprowadzonym przez uroczą Dolores Umbridge i błądzimy w snach mrocznym korytarzem po Departamencie Tajemnic.

      Fabuła i język jak zwykle u Rowling świetne, nie mam im nic do zarzucenia. Sama chciałabym tak pisać - styl brytyjki wciąga i oddaje wydarzenia idealnie, nie trąca patosem, ale nie jest też potoczny. Można odnieść wrażenie, że z każdym kolejnym tomem jej warsztat rozwija się coraz bardziej; opisy żalu Harry’ego po śmierci Syriusza to moim zdaniem perełki - są plastyczne, bardzo sugestywne i sprawiają, że łzy same napływają do oczu (jakby trzeba było jeszcze je zachęcać!). Wątków w książce jest mnóstwo, a wszystkie są spójne i przemyslane - naprawdę biję pokłony, bo unikanie nieścisłości i niedopowiedzeń to niełatwa sztuka :)

      W tej części jest jeden duży minus - narracja Harry’ego. Wydarzenia są opisane z jego punktu widzenia, jesteśmy więc zmuszeni wysłuchiwać jego rozterek, a są one, uwierzcie mi, opisane bardzo dokładnie i podniośle, bo Harry ma lekką skłonność do dramatyzowania. Chociaż naprawdę lubię tę postać i w żadnym innym tomie jej wtrącone rozmyślania mi nie przeszkadzają, w tej części Potter potrafi nieco zirytować. Denerwują mnie zwłaszcza bite trzy strony jego narzekania na zamnknięcie u Dursleyów, wieczne wybuchy niczym nieuzasadnionej złości i rozczulanie się nad sobą jak nad tragicznym, niezrozumianym bohaterem - choć w wielu wypadkach jestem w stanie to zrozumieć, bo czułabym się tak samo, takie wstawki męczą. Wybacz, Harry, nadal bardzo cię lubię, ale przestań :) Mimo wszystko uważam głównego bohatera za odważnego i dobrego chłopaka, ale cóż, wiek dojrzewania, wszyscy muszą to przecierpieć... Można więc uznać, że realizm został zachowany :)

     A, prawie zapomniałam! Nienawidzę wątku zadurzenia Harry’ego w Cho Chang! Tak beznadziejnej, płaczliwej i sztywnej dziewczyny nigdy nie chciałabym spotkać - dostałaby ode mnie pieścią za każdą wzmiankę o Cedriku, przysięgam!

      „Zakon...“ oferuje nam też sporą dawkę nowych charakterów. Spotykamy Stworka, Umbridge, która jest chyba najpowszechniej znienawidzoną postacią w historii fantastyki, Nimfadorę Tonks i wielu członków Zakonu Feniksa, mamy nawet przyjemność z rodzinką Hagrida! Oj, dzieje się, dzieje, barwny wachlarz postaci wprowadza przyjemny zamęt na karty powieści, a każdy bohater jest realny, z krwi i kości. Bardzo podoba mi się to w całej serii - bohaterowie to moja ulubiona część każdej lektury, a tutaj są oni żywi, każdy ma wady i zalety, jak ludzie, nie jak szereg chodzących jak im się zagra Mary Sue. Wielki plus za kreację postaci!

      Bardzo lubię też spotkania Gwardii Dumbledore’a, ponieważ odsłaniają wiele faktów na temat szkolnych przyjaciół Harry’ego. Nareszcie uaktywnia się Ginny, Neville przestaje być tylko pucołowatym niezdarą, no i oczywiście pojawia się mistrzyni ciętej riposty Luna Lovegood :D Z ciekawych wydarzeń plusują też lekcje oklumencji u Snape’a i wspomnienie o Huncwotach, o których mogłabym przeczytać oddzielną sagę ^^

      Pytanie brzmi: dlaczego więc tak nie lubię tej części? Głównie z powodu brutalnego mordu na moim ukochanym bohaterze, dokonanego przez żądną krwi i okrutną pisarkę, ale są też inne przyczyny. Całokształt jest dużo bardziej mroczny i smutny niż pozostałe tomy serii, obserwujemy mordy i zniknięcia, główny bohater zaczyna wariować i popadać w opętanie, cały czas jest na wszystkich zły i dręczą go koszmary senne; musimy też patrzeć na mękę Syriusza w domu przy Grimmauld Place 12 i znosić nowe porządki w Hogwarcie... Mnóstwo zła (w końcu Lord Voldemort powrócił!), niewiele optymistycznych akcentów - ogólnie rzecz biorąc, „Harry Potter i Zakon Feniksa“ jest po prostu niesamowicie smutny. Zdecydowanie nie zalecam go osobom chorym na depresję, bo może się ona pogłębić, zachęcam za to, jeżeli chcecie popatrzeć na metaforę dojrzewania - w końcu od Harry’ego wszyscy się odwracają, a on sam ma ciągłe wahania nastrojów... Czy to nie wynika czasem z hormonów? :)

      Żarty żartami, ale piąty tom serii jest, jak każdy Potter, świetną książką. Choć nie posiadł on mojego serca i nie trafił na listę ulubionych, przeczytać go musi każdy fan młodego czarodzieja. Wielbicielom Syriusza radzę przygotować się na cios w samo serce :) Polecam gorąco, choć nie na te gorsze dni!

A na koniec cytat, który bardzo mi się spodobał i ma w sobie bardzo wiele prawdy:

„Obojętność i lekceważenie często wyrządzają więcej krzywd niż jawna niechęć“
Albus Dumbledore, J. K. Rowling - „Harry Potter i Zakon Feniksa“

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz