Matthew Quick - "Wybacz mi, Leonardzie"
„Każdego roku śmiercią samobójczą umiera ponad milion osób“. To zatrważające zdanie mogłoby stanowić wstęp do książki Matthew Quicka „Wybacz mi, Leonardzie“ - jak możemy przeczytać na okładce i w niemal każdej recenzji właśnie samobójstwo jest nadrzędnym celem jej głównego bohatera. Leonarda Peacocka poznajemy w dniu jego osiemnastych urodzin, kiedy przygotowuje swoim bliskim prezenty i szykuje nazistowski pistolet swojego dziadka, by zabić dawnego przyjaciela i strzelić sobie w głowę. Brzmi nietypowo? Cóż, to tylko początek.
Właściwie książka sama w sobie jest bardzo specyficzna - z pewnością nie wszystkim się spodoba, bo opowiada o świecie w prosty, bezpośredni sposób, bez eufemizmów i upiększeń. To ten typ powieści, który czyta się powoli i dokładnie, z przerwą na chwilę refleksji, a kiedy już się ją skończy, bezustannie się o niej myśli. Jej sukces tkwi chyba nie tyle w świetnym stylu autora, ale raczej w sposobie budowania przez niego tekstu - wszystko mamy opowiedziane tak, by nas zaciekawiło, a jednocześnie zaprzątnęło bezsprzecznie nasze myśli, wypychając z naszych głów klasówkę z niemieckiego czy wizytę u dentysty. Ostatnio coraz częściej sięgam po takie książki - bo też na rynku jest ich coraz więcej - i pierwszy raz trafiłam na książkę tak inną niż wszystkie.
Niewątpliwie ogromnym plusem książki jest jej główny bohater. Leonard jest dziwakiem, inteligentnym, sarkastycznym i łatwo dającym się polubić chłopakiem, który nie patrzy na świat przez różowe okulary i dostrzega w nim wiele więcej niż inni. Choć jest jeszcze bardzo młody, zdaje sobie sprawę, że życie jest okrutne - być może przez swoje trudne relacje z rodzicami staje się bardziej dojrzały niż niejeden dorosły. Co jednak doprowadza go do tak radykalnego kroku jakim jest samobójstwo? Dlaczego Leonard chce właśnie w osiemnaste urodziny zakończyć swoje życie?
„Wybacz mi, Leonardzie“ obnaża mnóstwo absurdów naszego świata, w pewien sposób krytykuje dzisiejszy tryb życia, w którym ludzie nie mają czasu dla siebie ani swoich bliskich. Ukazuje bez ogródek, jak wiele zła tkwi w ludziach, jak bardzo potrafią oni skrzywdzić innych, a także jak ciężką walką jest bycie innym niż pozostali w tym skomercjalizowanym świecie, na którym przyszło nam się urodzić. Książka jest z początku niezwykle dołująca, bo stawia przed nami dziesiątki trudnych pytań, na które wcale nie daje odpowiedzi. Zostawia człowieka z rozmyślaniami, niejednokrotnie udowadniając czytelnikowi, że sam nie jest idealny. Przyznam szczerze, że w pewnym momencie książkę zamknęłam i zostawiłam, by nie dołować się na resztę dnia. Po pewnym czasie jednak do niej wróciłam i doczytałam ją do końca, by znaleźć w historii Leonarda Peacocka choć najmniejszą iskierkę nadziei. Rzeczywiście, odnalazłam ją w kilku końcowych rozdziałach, bo choć oczywiste jest, że życie to nie bajka, można sobie jakoś z nim radzić.
Była to pierwsza powieść Matthew Quicka, po którą sięgnęłam, ale z pewnością także nie ostatnia. Polecam ją wszystkim samotnikom, tym wrażliwym i tym, którzy nie potrafią żyć, nie zadając trudnych pytań. Być może w tej książce znajdziecie na nie odpowiedź... a może po przeczytaniu stwierdzicie, że lepiej jej nie znać. Cóż, mnie powieść nauczyła jednego - dorosłość to bagno, więc może lepiej nigdy całkiem nie dorastać. Może lepiej zachować w sobie cząstkę dziecka na zawsze, tę cząstkę, która wierzy, cieszy się i nigdy nie traci nadziei na lepsze. Człowiek nie jest skałą, może przeżywać emocje, które niejednokrotnie doprowadzają go do momentu, w którym nie chce już dalej żyć. Zawsze jednak trzeba tę nadzieję mieć, a być może znajdzie się jakiś Herr Silverman, który nauczy nas nie bać się bycia innym - bo przecież inność to niezwykłość, a niezwykłe osoby prędzej czy później czeka niezwykła przyszłość. Daję 6/6, w pełni zasłużone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz